This page contains a Flash digital edition of a book.
PROSTO I Z UKOSA


chę brzydzi, poddana „obróbce śmiechem” staje się przyjazna jak pluszowy niedźwiadek. To jest fundament „czarnego humoru”. Jego bohaterami są trupy – te martwe i te nie całkiem, duchy, zmory, monstra, okaleczenia, śmierć i wszelkie ludzkie dewiacje. Tym rozdziałem rządzą takie same prawa i występują w nim takie same zjawiska, jak w całym świecie śmiechu, a naj- ogólniej rzecz ujmując, są żarty „na poziomie” i „poniżej poziomu” – z zastrze- żeniem, że to zawsze sprawa względna. Musimy jednak uwzględnić konwen- cję tego żartu i przyjąć, że nie jest on salonowo gładki i nie wszystkie żołądki są w stanie go znieść.


Śmiech z głębi mrocznych czeluści P


Zacznijmy od niezwykle delikatnego przy-


kładu, od starego, śląskiego dowcipu, którego bohaterami są bezrobotni Antek i Fróncek. To tacy przedwojenni Ecik z Masztalskim. Zwało się ich „elwrami”.


Razu pewnego szli sobie spokojnie po torach


kolejowych, gdy nagle nadjechał pociąg i Frón- cka, który jakoś się zagapił, przejechał na śmierć. Wszczęto szybko dochodzenie i oczy- wiście kazano Antkowi opowiedzieć ze szcze- gółami całe wydarzenie. Antek spokojnie, jako że był nieco flegmatyczny, rzecz całą wyłożył następująco: - Nó tóż szli my se ze Frónckiym po sztrece,


uón po jednyj glajzie, jo po drugij i uoroz cug przejechoł. Maszyna z przodku a za nióm wagó- ny, niy wiym wiela. Przejechoł dość gibko i jak przejechoł, to Fróncka już kole mie niy było. Jo se nazot stanył na sztrece i patrza a z drugij stróny, we rancie leży rynka uod Fróncka, a kón- sek dalij, drugo rynka. Wejrza, a widza tyż frón- ckowo noga a we krzokach za rantym, drugo noga. Patrza do przodku a miyndzy glajzami leży gowa uod Fróncka… I wycie, wtedy mie tak bez myśl przeszło, czy aby Frónckowi sie co złego niy przidarziło???


Już w tym dowcipe można zauważyć, że


czarny humor idzie pod rękę z absurdem. Ale oswaja nas też z „ciemną stroną” naszego bytowania. Szczególnie jest to zauważalne w miejscach, w których człowiek stale musi ob- cować z niebezpieczeństwem. Są dwie metody, albo nie mówić o tym, jak nie mówi się o sznurze w domu wisielca, albo wręcz przeciwnie, uczy- nić z zagrożenia przedmiot kpiny. I tu z pomocą przychodzi „metoda czarnego humoru”. Oto ko- lejny śląski dowcip, tym razem drastyczny, więc przestrzegam - wrażliwsze osoby nie muszą czytać.


Górnicy wyjeżdżali windą po szychcie, śmie-


jąc się do rozpuku. Na powierzchni zauważył to sztygar i zainteresował się przyczyną śmiechu. W odpowiedzi usłyszał: - Panie sztajger, bo wie- dzom, dzisiok, na koniec szychty, Ewaldowi rynce uwaliło do łokci!!! Uobie, panie sztager!!! Odpowiedź była przerywana gromkim


śmiechem. Sztygar zdębiał a po chwili, zmar- twiałym głosem powiedział: - Chopy, ale dyć to je wielgie niyszczynście…


To trza płakać! A pojakimu wy sie śmiejecie??? Pizło wóm do tych łepów, czy co??? - Ja, panie sztager, dyć my wszystko


rozumiymy, ale Ewald se wczoraj motorcykel kupił… I ze śmiechem odeszli…


Jeśli te dwie opowieści wydać się mogą zbyt


namacalne, zbyt dosłowne – a przecież powie- dzieliśmy sobie, że czarny humor ma do pary absurd, to kolejna opowieść przeniesie nas w zupełnie inne rejony.


Drogą szedł, szeroko się zataczając, pijany


mężczyzna. Nagle nadjechała ciężarówka i przejechała przechodnia. Kierowca nie był trzeźwy, więc obawiał się odpowiedzialności, choć wina była ewidentnie po stronie prze- chodnia. Droga biegła wzdłuż ogrodzenia koszar. Kierowca z wysiłkiem dźwignął zwłoki i przerzucił za mur, po czym szybko odjechał… Do spadającego ciała wartownik wygarnął serię z „kałacha”. Jednakże nie chcąc mieć kłopotu z pisaniem raportu, a w dodatku będąc pod silnym wpływem alkoholu, postanowił ciało przerzucić na drogę. Spadło ono wprost pod koła rozpędzonej sanitarki. Jej pijany kierowca nie zdołał w porę zahamować i mocno potrącił denata. Pijany lekarz i sanitariusz stwierdzili, że trzeba szybko zawieźć potrąconego do szpitala, co też uczynili. W szpitalu dostarczono go nie- zwłocznie na salę operacyjną. Załoga sanitarki z niepokojem czekała na efekt zabiegu. Po go- dzinie z Sali operacyjnej wyszedł kompletnie pijany chirurg i oświadczył krótko: - Przywieźliście go za późno. Ręki się nie dało


uratować, ale będzie żył… Dla spotęgowania efektu, czasami niezbęd-


ne jest stworzenie nastroju grozy. Należy przy pomocy naśladowania odpowiednich dźwięków i opisów zbudować właściwą atmosferę, a nas- tępnie przystąpić do rzeczy. W słowie pisanym jest to dość trudne, ale od czegóż wyobraźnia czytelników. Do niej zatem teraz się odwołuję.


Proszę sobie wyobrazić ciemną, ponurą


noc… Silnie wieje zimny wiatr, poświstując głoś- no… Pohukiwanie sowy w śród starych drzew z suchymi konarami… Wśród nich przelatujące nietoperze… A wszystko to na starym, cmentarzu z zapadającymi


zaroś- niętym bluszczem, się grobami i omszałymi nagrobkami skruszo-


nymi zębem czasu. Północ… Dwóch niebosz- czyków spaceruje ledwie widoczną wśród su- chej trawy alejką cmentarną… Wyszli, żeby za- czerpnąć świeżego powietrza… I tak doszli do walącego się, cmentarnego muru… Nagle, je- den spojrzał za mur i zawołał: - Ty, patrz, motocykl!!! A może byśmy sobie


pojeździli po mieście? Dawno w centrum nie byliśmy… - Dobrze – odpowiedział drugi nieboszczyk – to ty już go grzej, a ja za chwileczkę wrócę…


KONTAKTY | 45 | KONTAKTY


rzy pomocy śmiechu możemy walczyć ze strachem. Niebezpieczeństwo, które wyśmiejemy, staje się mniej groźne. Rzecz, która nas przeraża, tro-


I zniknął w ciemnoś-


ciach cmentarza. Pierw- szy nieboszczyk wsiadł na motor, odpalił i grzeje, grzeje… Nagle usłyszał w ciemności jakieś stra- szne stękanie, znamionujące niezwykły wysi- łek. Po chwili pojawił się drugi nieboszczyk, dźwigający potężne, ciężkie, granitowe tablice nagrobkowe… - Co ty tu robisz??? Po co ty to niesiesz??? –


Zapytał zdumiony nieboszczyk na motorze, zaś drugi odpowiedział: - Jak to, co??? Przecież po centrum miasta


niebezpiecznie jest jeździć bez dokumentów… Mistrzami czarnego humoru


są ponoć


Anglicy. Trudno dociec skąd się ono wzięło, ale ma długą historię. Przed 300 laty na nagrobku pewnej handlarki glinianymi garnkami, wyryto na jej życzenie taką oto sentencję: „Tu spoczy- wa Mary. Całe życie zajmowała się gliną i do gliny poszła. Dlatego pewnie wkrótce znów ją spotkacie w jej sklepie z glinianymi garnkami.” Przy okazji, epitafia to także szczególny roz-


dział w dowcipie, ale o nich przy jakiejś innej okazji... Anglicy są mistrzami „czarnego humo- ru” i tego nikt nie ośmieli się podważać. Ale ja ośmielam się twierdzić, że Ślązacy im w tym co najmniej dorównują. Zapewne nagromadzone w długiej historii doświadczenia Ślązaków są tego powodem, ale nie jestem od tego by je roztrząsać, a jedynie ilustrować przykładami. Zatem ostatni już podczas tego spotkania:


Zeflik miał straszny wypadek na kopalni.


Trafił do szpitala na oddział intensywnej terapii. Kolega powiadomił jego żonę, która z płaczem pobiegła go zobaczyć. Kolega został za drzwia- mi a ona usiadła na skraju łóżka, zanosząc się od płaczu. Zeflik wyglądał fatalnie w plątaninie przewodów i rurek. I coraz gorzej oddychał. Małżonka, widząc, że życie z niego uchodzi, za- pytała: - Zefliczku, powiysz mi co? Zeflik przecząco pokręcił głową, gdyż na


twarzy miał maskę tlenową. - To napisz mi co – powiedziała małżonka,


podając mu skrawek jakiegoś papieru i ołówek. Zeflik z wysiłkiem i wybałuszonymi oczyma napisał coś, po czym ręka mu opadła, głowa też i zmarł. Małżonka z ogromnym płaczem wypad- ła na korytarz wprost w objęcia kolegi, który zaczął ją uspokajać. Wreszcie, gdy mogła już coś z siebie wykrztusić, zapytał: - A co ci pedzioł na koniec? - Nic, bo niy poradził boroczek… Ino napi-


soł… - Co napisoł??? - Niy wiym, jeszczech niy czytała… - To dej to ino – powiedział kolega, po czym


na głos przeczytał ostatnie słowa Zeflika – „Truda, zlyź z tym grubym zadkiym z tego szlauchu, bo dechu niy poradza dopaść…


Jurek Ciurlok "Ecik"


Page 1  |  Page 2  |  Page 3  |  Page 4  |  Page 5  |  Page 6  |  Page 7  |  Page 8  |  Page 9  |  Page 10  |  Page 11  |  Page 12  |  Page 13  |  Page 14  |  Page 15  |  Page 16  |  Page 17  |  Page 18  |  Page 19  |  Page 20  |  Page 21  |  Page 22  |  Page 23  |  Page 24  |  Page 25  |  Page 26  |  Page 27  |  Page 28  |  Page 29  |  Page 30  |  Page 31  |  Page 32  |  Page 33  |  Page 34  |  Page 35  |  Page 36  |  Page 37  |  Page 38  |  Page 39  |  Page 40  |  Page 41  |  Page 42  |  Page 43  |  Page 44  |  Page 45  |  Page 46  |  Page 47  |  Page 48