PROSTO Z UKOSA Skatologicznie, ale z klasą!
Zacznę od przypomnienia słów Tadeusza Boya - Żeleńskiego, bez wątpienia męża opatrznościowego we wszystkim, co zwią- zane ze śmiechem i humorem.
Stwierdził on, że humor jest alkoholem psychicznym, a alkohol sprawia, że czło- wiek dorosły „udziecinnia się”, w sposób sztuczny sięgając po to, co małe dzieci po- siadają w sposób naturalny, czyli po bez- problemową radość życia z samego faktu swego istnienia. Oczywiście zażywając tego „preparatu oddoroślającego”, należy dbać o umiar, by nie cofnąć się do stanu niemowlęcego, gdy rozum i zmysły nie są jeszcze wykształcone, zaś potrzeby fizjo- logiczne załatwiane są bez jakichkolwiek zahamowań – do tych ostatnich jeszcze przejdziemy później. Chodzi raczej o ra- dość taką, jaką sprawia dziecku huśtawka, karuzela czy co najwyżej beztroskie ciap- cianie nogami w błotnistej kałuży. Kiedyś pewien „oddoroślony” w granicach przyzwoitości jegomość wracał tramwajem. Był radosny jak dzieciak, który dopiero co wyszedł z lunaparku. Do wszystkich się uśmiechał, gadał różne sympatyczne głup- stwa, co sprawiało, że i innym udzielał się jego dobry nastrój. Z jednym wyjątkiem. Pewna damulka nie pierwszej młodości, ale z tzw. „pretensjami”, aż nadto wyraźnie, całą swoją postawą manifestowała dez- aprobatę wobec wesołka. Spoglądała jak wygłodniały pies, któremu nagle zabrano sprzed nosa miskę, zanim zdążył pochwy- cić pierwszy kęs. Mimo to mężczyzna i do niej uśmiechał się szczerze, jakby nie za- uważając jej jadowitych spojrzeń. Wreszcie damulka nie wytrzymała i odezwała się: - Ależ pan jest pijany! Jak pan wygląda?! To wstyd! Po prostu wstyd w takim stanie wystawiać się na ludzki widok!!! Wesoły pasażer, mimo tych słów, zachował uśmiech na twarzy i rzekł: - Powiadasz paniusiu, że wstyd się pokazy- wać… To i paniusia nie powinna się poka- zywać, bo paniusia jest brzydka… A nawet bardzo brzydka… A ja do jutra wytrzeźwie- ję… I nadal rozbawiał pozostałych pasażerów, bo odrobina uśmiechu, obojętnie z jakiego źródła płynąca, bywa na wagę złota, szcze- gólnie po ciężkim dniu.
„Śmiech wyprowadza nas niby z zatęchłe- go, dusznego pokoju na powietrze, na słońce” – zauważył Tadeusz Boy - Żeleń- ski. I dalej: „Humor to jest niejako narkotyk, alkohol psychiczny; może być rozmaity, od pospolitej siwuchy do szlachetnego wina i ostrych likierów. Jak wino jest słońcem w butelkach, tak dowcip jest radością życia w pigułkach.” Zatem, jeśli dowcip jest rado- ścią życia w pigułkach, to ten, który te piguł- ki uciera i dostarcza, jest aptekarzem w ap- tece humoru. A aptekarze, jak każda inna profesja, mogą być znakomitymi fachow- cami, mającymi wyczucie co do rodzaju lekarstwa i jego dawki dla poszczególnych pacjentów lub mogą też okazać się niedo- uczonymi dyletantami, przygotowującymi lekarstwo nie dość, że gorzkie, to jeszcze nie na tę dolegliwość co trzeba i w daw- ce mogącej doprowadzić do pogorszenia, a nie poprawy zdrowia. Kiedyś pewien zna- komity farmaceuta musiał na chwilę wyjść ze swej apteki i pozostawić ją pod opieką niezbyt rozgarniętego praktykanta. Przez całą swoją nieobecność był więc w stanie najwyższego zaniepokojenia i po powrocie
natychmiast zapytał, czy byli klienci. - Był jeden z silnym kaszlem – poinformo- wał praktykant. - I cóż pan mu dałeś??? – drżącym z niepo- koju głosem zapytał farmaceuta. - Środek przeczyszczający – z uśmiechem odparł praktykant. - Czyś pan oszalał?! Środek przeczyszcza- jący?! Na kaszel???!!! Mój Boże! Mój Boże! Coś pan narobił najlepszego???!!! Cóż bę- dzie z tym nieszczęśnikiem???!!! - A co ma być? – zdziwił się praktykant. – Niech no spróbuje sobie teraz zakaszleć…
Kiedy oglądam w telewizji niektóre współ- czesne tzw. programy rozrywkowe, kabare- tony, talk-showy i inne stand-upy – staram się tego zbyt często nie robić, ale czasami mi się zdarza – to mam wrażenie, że ser- wowane w nich pigułki dowcipu mają taki skutek dla radości życia, jak owe tabletki przeczyszczające na pozbycie się kasz- lu. „O, tempora! O mores!” – chciałoby się wykrzyknąć za Ciceronem. Lecz kiep- skość dowcipu, który musi być wzmocniony sztucznym śmiechem (dziś w sukurs przy- chodzi technika z tzw. śmiechem z offu), zauważalna była zawsze. Przywołajmy znów Tadeusza Boya - Żeleńskiego, który zauważył, że liche dowcipy i jeszcze gorsi dowcipnisie mają się tak do bezpośredniej, prawdziwej radości życia, jak środek pod- niecający do prawdziwej miłosnej namięt- ności. Ciekawe, co powiedziałby o tych wspomnianych wyżej dzisiejszych telewi- zyjnych „rozbawiaczach”, mnożących się jak komary w bajorze? Pewien znajomy im- presario powiedział mi, co zaobserwował podczas publicznych występów większości współczesnych kabaretów. Otóż dążą one w swoich skeczach do tego, by jak najszyb- ciej padło jakieś nieprzyzwoite słowo. Najle- piej, żeby to było swojsko brzmiące: „dupa” – bo bardziej nieprzyzwoite wyrażenia jeszcze niektórych rażą, a „dupa” nie. Po takiej „dupie” następuje wybuch śmiechu i przełamanie barier. Artyści i publiczność zbliżają się do siebie mentalnie, nawiązują nić porozumienia, bo: „szoł mast goł”. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, iż nie- przyzwoitość jako źródło śmiechu jest dzi- siejszym wynalazkiem. Już na ścianach w publicznych toaletach starożytnego Rzy- mu wydrapywano nieprzyzwoite dowcipy, które dziś z pietyzmem są odtwarzane i zapisywane. Okazują się być tymi samy- mi, które opowiada się dziś. Zatem trady- cja trwa od dwóch tysięcy lat co najmniej! Oczywiście kolejne pokolenia wnoszą swój twórczy wkład do tej skarbnicy. O owej międzypokoleniowej koincydencji niech zaświadczy wydarzenie sprzed lat kilku. Pewien prominentny wówczas polityk – po- tomek pisarza godnego spocząć w Między- narodowym Biurze Miar i Wag w Sevres pod Paryżem jako wzorzec pisarza arcy- polskiego (jego rok właśnie obchodzimy) – powiedział coś o dupie i jeszcze jednej części ciała tudzież o kupie kamieni, odno- sząc to do sytuacji w naszej kochanej oj- czyźnie. Natomiast jego szacowny antenat, także odnosząc się do sytuacji w ukocha- nej ojczyźnie, zauważył, że: „Stanęła kwe- stia na tem, jak pogodzić dupę z batem”. I ten wspólny, międzypokoleniowy krąg afo-
KONTAKTY | 37 KONTAKTY |
rystyczny musi radować, bowiem dowodzi ciągłości i trwałości pewnych tradycyjnych odniesień w narodowej kulturze. Ad rem! Wszelkie sprośności zajmują po- czesne miejsce jeśli idzie o wywołanie śmiechu, lecz rzecz się rozbija o ich jakość. Są tacy, którzy twierdzą, iż co najmniej 90% śmiechu na ziemi ma swe źródło w mniej- szych lub większych sprośnościach. Nikt jednak nie przedstawił jeszcze metodo- logii, wedle której szacunku dokonano. W każdym razie w liczbie tej są tzw. „dow- cipy skatologiczne”, czyli żarty na temat organów trawiennych i skutków ich pracy, a także o wszelkich wydzielinach ludzkich organów, będących efektami chrząknięcia, kichnięcia, splunięcia itd., kończąc na czyn- nościach, które Tadeusz Boy - Żeleński określił mianem „spraw ostatecznych”. Jak się wszystkie one mają do radości życia? To przyjdzie jeszcze sobie wyjaśnić. Teraz jedynie drobna egzemplifikacja dowodząca głębokiego związku tych zjawisk.
Na przyjęciu w kręgach dawnej arystokracji gościł sędziwy podróżnik, uczestnik wielu romantycznych wypraw w egzotyczne stro- ny, które wówczas były jeszcze wolne od zgubnego, nadmiernego wpływu europej- skiej cywilizacji. Nic dziwnego, że w pew- nym momencie biesiadnicy zaczęli prosić o anegdoty i opowieści na temat licznych przygód owego wojażera. Nie kazał dłu- go czekać: - To było na afrykańskiej sawannie, zaraz po wojnie światowej. Tej pierwszej, ma się rozumieć – rozpoczął opowieść. – Oddali- łem się od obozu za potrzebą i nie zabra- łem broni… Anim się obejrzał, a przed sobą ujrzałem lwa, który gotował się do skoku… To zacząłem się ostrożnie cofać, żeby się schować za potężnym baobabem i nagle zauważyłem na jego konarach panterę. Ruchy jej ogona nie wróżyły niczego do- brego… Próbowałem się odsunąć w drugą stronę, ale wtedy zobaczyłem, że z daleka szarżuje w moją stronę nosorożec… Na dodatek, jak spod ziemi, pojawiło się ga- lopujące stado bawołów afrykańskich… Ta im się zesrał… - Ależ drogi panie! – ze współczuciem za- krzyknęli przejęci do głębi tą mrożącą krew w żyłach opowieścią słuchacze. – W tej sy- tuacji to każdemu by się mogło zdarzyć… - To prawda – przytaknął podróżnik. – Ale ja nie wtedy; ja teraz…
Jurek Ciurlok „Ecik”
Page 1 |
Page 2 |
Page 3 |
Page 4 |
Page 5 |
Page 6 |
Page 7 |
Page 8 |
Page 9 |
Page 10 |
Page 11 |
Page 12 |
Page 13 |
Page 14 |
Page 15 |
Page 16 |
Page 17 |
Page 18 |
Page 19 |
Page 20 |
Page 21 |
Page 22 |
Page 23 |
Page 24 |
Page 25 |
Page 26 |
Page 27 |
Page 28 |
Page 29 |
Page 30 |
Page 31 |
Page 32 |
Page 33 |
Page 34 |
Page 35 |
Page 36 |
Page 37 |
Page 38 |
Page 39 |
Page 40