w Senniku współczesnym, tylko odwrotnie. „Kuller” w języku niemieckim nie ma znaczenia kulinarnego, jest kulką niejadalną, ze szkła, rodzajem zabawki dla dzieci.
Wracając do Tadeusza Konwickiego. Pisarz
od wielu lat nie zabierał głosu. Od wielu lat mówił też o śmierci, umarli niemal wszyscy jego przyja- ciele. Czekał na nią. Pani przyjaźniła się z Mis- trzem. Jaki miał stosunek do śmierci? Zanim zaczniemy mówić o jego stosunku do
śmierci, trzeba powiedzieć o jego stosunku do życia i do starości. Od lat kokietował, że jest stary i niczego już nie napisze. Od Kalendarza i klepsydry znamy ten lament - a pisząc ten łże-dziennik autor miał zaledwie 48 lat! Czyli to jest ambiwalentna strategia pisarska i ambiwalentny stosunek do życia. W końcu nikomu już nie chciało się wierzyć, że Konwicki rze- czywiście pewnego dnia przestanie pisać. A jednak przestał w pewnym momencie. I zaskoczył wszyst- kich konsekwencją, z którą milczał. To totalne zamil- knięcie związane było ze śmiercią – ze śmiercią naj- bliższej mu osoby, żony Danuty. Przestał pisać - a żył jeszcze prawie 20 lat. Uważał starość – tę już praw- dziwą, fizyczną, obliczaną w latach, w dolegliwoś- ciach, bólach, słabościach – za kompromitację. Uważał, że człowiekowi wypada umrzeć na czas. Nie chciał dla nikogo być ciężarem. Ale mnie się wydaje, że jednak chciał żyć. Lubił to życie i lubił ten świat, jakikolwiek jest. Lubił ludzi, jacykolwiek by byli. Lubił obserwować, co się z nami dzieje, z każ- dym następnym dniem, z każdą następną chwilą. Odechciało mu się tego komentować, ale nie ode- chciało mu się na to patrzeć. Póki miał siłę – a miał ją prawie do końca – na swoje codzienne rytuały, na spacery, na kawę u Bliklego, nie chciał odejść. A po- tem znosił ze szlachetną pokorą to, co każdego z nas czeka.
Konwickiego można czytać na wielu pozio-
mach. Czy sądzi Pani, że czytanie Jego książek może dać coś osobom, które nigdy nie żyły w ko- munizmie? Ja jestem przekonana, że tak jest! Oczywiście, ma Pani rację. Powieści Konwickie-
go są wielopiętrowe, jak Pałac Kultury. Ale nie wiem, czy młody czytelnik dziś zechce sobie zadawać taki trud i wspinać się na 33 piętro, nawet jeśli może wjechać tam windą. Nie wiem, czy młody człowiek, wychowany w czasach internetu i facebooka, może sobie wyobrazić, w jakich warunkach powstały te powieści, jaką rolę odegrała np. cenzura już w pro- cesie twórczym, co dopiero po składaniu tekstu, przed drukiem. Zawsze uważałam, że utwory Kon- wickiego można też czytać na poziomie apolitycz- nym, czyli na poziomie czysto artystycznym, literac- kim. Podczas stażu naukowego ciągle słyszałam, że tylko Polacy są w stanie zrozumieć polską literaturę. Że niby Polacy mają wyłączność na polskość, na romantyzm, na hołd i honor. Wzbudziło to oczywiście mój ogromny sprzeciw. Dlatego może weszłam tak głęboko w tę niepojętą twórczość, wgryzłam się w świat całkiem mi nieznany. Chciałam rozumieć świat, który on opisuje – bo wydawał mi się ogromny, tajemniczy, kolorowy – choć często jest ponury, szary, czarno-biały. Ja należę do tych czytelników, którzy chorują na jego książki, czyli odczuwam wszystko też fizycznie, w brzuchu – a nie tylko gło- wą, intelektualnie, przez rozum. Nie mówiąc o reak- cjach psychicznych. Dziś wiem, że chodzi o energię, o napięcie. Odbieram widocznie to, co autor tam włożył i nadbudował. Czasami jest to czysty strach. Np. w powieści Wniebowstąpienie, ale również w wątkach Darka-dusiciela w Nic albo nic. Akcja
dzieje się w obszarze nam nieznanym, jakby już po drugiej stronie, między życiem a śmiercią, na pogra- niczu prawdy i wizji, na pograniczu katastrofy i kaba- retu, na pograniczu autentyczności i fikcji. Dla mnie, urodzonej i wychowanej w cichym i czystym kraju, było to (i nadal jest) wszystko niebywale ciekawe, bujne. Dla mnie otwierają się wciąż nowe przes- trzenie, nowe doświadczenia, właśnie też cielesne, bolesne.
Jakie życie miał Konwicki? Jakim był człowie-
kiem? Nie wypada mi oceniać jego życia. Miał takie, jak
wszyscy - trudne, skomplikowane, ale i udane, szczęśliwe. Teraz, po śmierci, tyle chyba mogę powiedzieć, że miał życie spełnione. Był człowie- kiem z Wilna, jak zawsze podkreślał. A to znaczy, że miał swoje zasady, był wiernym sobie, nie mówił niepotrzebnie, nie pytał niepotrzebnie. Miał charak- ter „trudny”, jak kiedyś stwierdziła pani Danuta, jego żona. Był wrażliwy, skromny, nieśmiały, a jedno- cześnie bystry, strasznie niecierpliwy. Nie znosił głu- pich pytań. I był coraz bardziej samotny. We Wscho- dach i zachodach księżyca pisał, że teraz, po po- grzebie teściowej, „nasza” kolej – czyli jego i żony. Pochowali już wszystkich przodków. A Mistrzowi przyszło pochować jeszcze nie tylko żonę, lecz też młodszą córkę. Nie wiemy, co to znaczy, dla czło- wieka! Do mnie często mówił: „Dożyjesz i zrozu- miesz jak ja się czuję.” Nie znosił pytań dotyczących jego zdrowia, jego samopoczucia, jego nastroju. Nie odpowiadał, prosił zawsze o „następne pytanie.”
Konwicki miał wielkie poczucie humoru. Czy
może się Pani podzielić z czytelnikami, jakąś historią z Pani życia związaną z pisarzem? Czy kiedyś Panią rozśmieszył, zaskoczył?
On nas ciągle zaskakiwał swoim intelektem,
swoją błyskotliwością, swoim szyderstwem. Wzię- łam ślub w Warszawie, tak się wtedy dobrze złożyło, że pracowałam w stolicy Polski. Przyszły mąż, ber- lińczyk, nie chciał ślubu w Berlinie, bo na Weddingu, dzielnicy, w której był zameldowany, jego zdaniem stoi wyjątkowo brzydki ratusz. A ja nie chciałam ślubu w Szwajcarii, bo nie lubię tego kraju. Zawar- liśmy więc nasze małżeństwo w najpiękniejszym miejscu na świecie, w Pałacu Ślubów w Warszawie. Nie zaprosiliśmy nikogo z naszych rodzin, tylko polskich przyjaciół. No i państwa Konwickich. Pan Tadeusz na miejscu, czyli już w sali, spontanicznie wskoczył w rolę ojca panny młodej. I zwierzył mi się po ceremonii, że biegnąc z tyłów Nowego Świata na Stare Miasto nie wierzył, że ja, „potwór szwajcarski”, rzeczywiście wyjdę za mąż. A z mężem „hitlerow- cem” zaczął prowadzić konwersację w płynnej niem- czyźnie! Znałam go już prawie dziesięć lat i nigdy ani słowem, ani mrugnięciem oka, nie dał mi wcześniej do zrozumienia, że mówi po niemiecku i jest w stanie cytować Goethego z pamięci!
Co Konwicki myślał o świecie? Wiele razy
nazywał nas, ludzi, robaczkami.... Znajdzie Pani odpowiedź na to pytanie w jego
książkach. Wszystko tam jest dokładnie opisane. Trzeba tylko uważnie czytać. Jesteśmy oczywiście „robaczkami” – biorąc pod uwagę to, że żyjemy w kosmosie, na dnie oceanu powietrznego. Konwicki jednak nie chce umniejszać człowieka,
pokazując jego nikczemną postać, ani z niego robić bezkręgowca. Odwrotnie. Konwicki chce skierować naszą uwagę na to, czego w normalnym życiu nie dostrzegamy albo nie doceniamy, chce nam po prostu pokazać wymiar, wielkość kontekstu, w któ- rym istniejemy.
Uwaga! W bibliotece znajdującej się w Instytucie Polskim w Berlinie znajduje się duży wybór powieści Tadeusza Konwickiego. W nich czytelnicy mogą znaleźć
m.in. takie oto słowa:
„Moje życie można porównać do kawałka gumki, jest bardzo rozciągliwe. Mogę w każdej chwili – jestem do tego przyzwyczajony – oddalić się na zawsze”.
„Chcę być przechodniem, którego człowiek spotyka w życiu i chciałbym pomachać mu, dać mu znak, że nie jest sam”
„Ja zawsze będę widział siebie w każdej sytuacji ze wszystkich stron naraz. Będę zawsze wierny i niewierny. Będę dobry i niedobry. Będę łaknął świętości i może się do niej nigdy nie zbliżę.”
„Każdy ma jakiegoś fioła, a ja mam tylko kłopoty"
„Zachód słońca (…) magiczna pora dnia, co dała mi nieczęstą sposobność zanurzenia się poza horyzont pospolitości w inny wymiar myśli i wzruszeń"
„Ja uwielbiam tragizm sąsiadujący ze śmiesznością. To połączenie oddaje w jakiś sposób nasz byt tutaj."
„Mam w sobie daleko rozrośnięty gruczoł nudy. Ludzie, powiedzcie mi, czy można skonać z nudy????"
„Bądź pozdrowiona nicość, nieistnienie, wieczna pustka. Korzę się przed tobą, tęsknię za tobą i lękam się ciebie. Ja, który trzymam się jedną stopą tej ziemi, co mnie dziwi, zasmuca, a rzadko zdumiewa ulotnym pięknem niczego nie zapowiadającym i niczego nie wróżącym. Ja, którego drobne wichry wydobywające się z pogiętej, pomarszczonej powierzchni ziemi unoszą w stronę nieba, ja, który z takim trudem wracam na ziemię, za każdym razem przecierając oczy ze zdumienia, ja chciałbym pozostawić po sobie zwitek wiecznej energii, kłąb trwałych fal, niezniszczalny odcisk na zmarzlinie nieskończoności. Nie powoduje mną pycha ani egoizm. Chciałbym się włączyć kiedyś do całości i zrozumieć choćby cząstkę. Niech moja męka tego mgnienia egzystencji da mi prawo do poznania, chociaż sam nie wiem, jakiego poznania. Odrzuciłem wszystkie przymusy, resztką sił brnę pod prąd, gnębiony codziennie jedną monotonną, natrętną, upokarza- jącą, bezsensowną myślą: co to znaczy? i co znaczę ja? Bądź pozdrowiony. Ale kto? Ale dlaczego?"
KONTAKTY | 7 | KONTAKTY
Page 1 |
Page 2 |
Page 3 |
Page 4 |
Page 5 |
Page 6 |
Page 7 |
Page 8 |
Page 9 |
Page 10 |
Page 11 |
Page 12 |
Page 13 |
Page 14 |
Page 15 |
Page 16 |
Page 17 |
Page 18 |
Page 19 |
Page 20 |
Page 21 |
Page 22 |
Page 23 |
Page 24 |
Page 25 |
Page 26 |
Page 27 |
Page 28 |
Page 29 |
Page 30 |
Page 31 |
Page 32 |
Page 33 |
Page 34 |
Page 35 |
Page 36 |
Page 37 |
Page 38 |
Page 39 |
Page 40 |
Page 41 |
Page 42 |
Page 43 |
Page 44