Tadeusz Konwicki i Judith Arlt w 1995 roku Marta Szymańska: Jak zaczęła się Pani przy-
goda z Tadeuszem Konwickim? Judith Arlt: W październiku 1983 przyjechałam
z Bazylei do Warszawy na staż naukowy. Dostałam dziewięciomiesięczne stypendium wymienialne od szwajcarskiego ministerstwa nauki. To znaczy ja, Szwajcarka, studiowałam przez ten czas w Polsce, a ktoś z Polski miał dostać odpowiednie stypendium w Szwajcarii. Starałam się dość szybko o przedłuże- nie pobytu w Warszawie, bo zorientowałam się, że dziewięć miesięcy to za krótko. Zdążyłabym zaled- wie „zapoznać się” z językiem. A co z lekturą, z litera- turą, z teorią itd.? Chciałam przecież zbierać mate- riały do pracy magisterskiej. Wstyd powiedzieć, ale pojechałam do Polski naiwna i nieprzygotowana. W końcu zostałam dwa lata. Zjawiłam się w Warsza- wie 28 października, a tego dnia, o czym wtedy nie miałam oczywiście pojęcia, przypadają imieniny Tadeusza.
W jakich okolicznościach poznała Pani
pisarza? Jak się Pani dowiedziała o Konwickim? Konwickiego poznałam 7 kwietnia 1984 w jego
mieszkaniu na tyłach Nowego Świata. Czyli znaliś- my się co do dnia 30 lat i 9 miesięcy. Całą wieczność! A zaczęło się od tego, że musiałam wybrać w końcu jakiś temat pracy magisterskiej, by efektywnie wyko- rzystać ograniczony czas w Polsce. Wpadłam na Konwickiego, ponieważ wszyscy wtedy mówili, że o Konwickim „na pewno warto” . Wszyscy – to zna- czy mój oficjalny opiekun naukowy na warszawskiej polonistyce oraz moja nieoficjalna opiekunka z Insty- tutu Badań Literackich.
prozę?
Od jakiej książki zaczęła Pani poznawać jego Lekturę zaczęłam chyba od Sennika współczes-
nego. Nie pamiętam. Ale na pewno wtedy mało z nie- go rozumiałam. Chciałam poznać autora i pewnego dnia napisałam do niego list. Adres znalazłam w ksią- żce telefonicznej, a zadzwonić nie miałam odwagi. Nie czułam się na tyle pewna w tym języku, by prowadzić rozmowę telefoniczną z nieznanym mi autorem. Ale byłam na tyle bezczelna, że wysłałam list, pewnie pełen błędów. Mieszkałam wtedy na ulicy Kopernika, prawie naprzeciwko ulicy Górskiego, czyli tej, na której mieszkał pisarz...
I co było dalej? Pan Tadeusz, „chytry Litwin”, człowiek szlachet-
ny, człowiek honoru – o czym wtedy nie miałam zielonego pojęcia – zadzwonił i zaprosił mnie na herbatę. Musiał go w jakiś sposób wzruszyć ten list napisany przez Szwajcarkę. Nie chciał uwierzyć, że sama go napisałam. Stwierdził, że list pisany jest poezją, że właściwie nie jest to list, lecz wiersz na
niejszych pisarzy w powojennej Polsce. Autor takich książek jak Mała Apokalipsa, Kompleks Polski, Wschody i zachody księżyca czy Zwierzo- człekoupiór. Miał 88 lat. Konwicki był także reżyserem. Jego najgłośniej- sze filmy to Salto, Ostatni dzień lata czy Jak daleko stąd, jak blisko. Pisał też scenariusze filmowe. Tadeusz Konwicki został pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie. W pogrzebie uczestniczył prezy- dent Bronisław Komorowski, minister kultury Małgorzata Omilanowska oraz liczni przedstawiciele świata kultury i sztuki. O życiu i twórczości Tadeusza Konwickiego, a także o odbiorze polskiej literatury w Niem- czech opowiada KONTAKTOM Judith Arlt, mieszkająca w Niemczech szwajcarska pisarka, badaczka twórczości Konwickiego, która znała się z pisarzem od lat osiemdziesiątych.
7
dwie strony. To było jedno – poezja błędów grama- tycznych. Po drugie - podczas mojej wizyty w miesz- kaniu na Górskiego kot Iwan skoczył mi na kolana i dał się przeze mnie pogłaskać. Pan Konwicki nie wierzył własnym oczom. A ja oczywiście nie byłam w stanie pojąć wagi tej sytuacji. Po trzecie – to, co skłoniło wtedy Konwickiego do tego, że sięgnął po słuchawkę i wykręcił mój numer, to może był po prostu fakt, że przytrafiła mu się Szwajcarka, spadła jakby z nieba i zainteresowała się jego twórczością. Być może był ciekawy, co to za stworzenie.
Po tych dwóch latach w Warszawie miała Pani
ją opuścić, ale tak się nie stało... Żegnaliśmy się wiele razy. Po dwuletnim stażu
w Warszawie miałam wrócić „na zawsze” do swoje- go kraju. Ale ja tego rajskiego kraju nie lubię. Po napisaniu pracy magisterskiej miałam skończyć „raz na zawsze” z Konwickim. Ale jeden z promotorów zaproponował mi zrobienie doktoratu, bo o Konwic- kim nadal „na pewno warto”. Po doktoracie od swoje- go Mistrza dostałam w prezencie polski przekład Pamiętników Malte Lauridsa Brigge Rilkego z taką dedykacją: „Kochanej Judith [sic! nigdy przedtem i nigdy potem nie posługiwał się niemiecką formą mojego imienia], która wstępuje na nową drogę (autostradę) życia”. A ja, zamiast oddalić się na tej autostradzie, ciągle wracam. Na Nowy Świat, do Mistrza, do jego książek. Był mi zawsze potrzebny. A on mnie cenił. Nie wiem dlaczego. Nie potrafię powiedzieć, co takiego we mnie widział. Nie jestem w stanie ująć słowami, co nas właściwie łączyło. Wiem tylko, że już go nie ma i muszę dać sobie radę bez niego.
Jaka książka Konwickiego jest Pani najbliż-
sza? W których słowach dotyka Pani najbardziej? Trudno mi powiedzieć. Zależy od momentu.
Piszę w tej chwili następną książkę o jego twórczości – z perspektywy całkiem innej niż dotąd. I czytam z prawdziwą pasją wszystko od nowa – który to już raz? Za każdym razem jest to inna lektura, inna fascynacja, ale też inna męka. W Nowym Świecie napisał mi w 1986 taką dedykację: „Kochanej Pani Judycie na pamiątkę wspólnej męki”, a w 2005 do pełnego (czyli: nieocenzurowanego) Kalendarza i klepsydry: „Judytko, wszystko wiesz”. Pomylił się – nie wiem wszystkiego. Ale on mnie dotyka każdym słowem. Nie mam ulubionych cytatów.
Ile książek pisarza zostało przetłumaczonych
na język niemiecki? Czy Tadeusz Konwicki jest w Niemczech pisarzem znanym? Mam wrażenie, że nie. Dlaczego? Na niemiecki zostały przetłumaczone: reportaż socrealistczny Przy budowie (1950, Die neue Strecke)
KONTAKTY | 6 | KONTAKTY
oraz powieści Sennik współczesny (1963, Modernes Traumbuch); Wniebowstąpienie (1967, Auf der Spitze des Kulturpalastes); Nic albo nic (1971, Angst hat große Augen); Kronika wypadków miłosnych (1974, Chronik der Liebesunfälle); Mała apokalipsa (1979, Die polnische Apokalipse) i Czytadło (1992, Spazier- gang mit einem toten Mädchen) - czyli sporo. Wszystkie pozycje są wyczerpane. W Niem-
czech Konwicki raczej nie był znany ani uznany. Miał stosunek sceptyczny do niemieckich wydawców, zmienili mu tytuły dość śmiało. Podobno nikt go nie pytał o zdanie ani zgodę. Ubolewał również nad tym, że np. łączniczka Jaskółka w Senniku w niemieckim przekładzie ma na imię „Jaskolka” – co dla niemiec- kiego czytelnika jest tylko niezrozumiałym, obcym słowem. Takim sposobem cały wątek partyzancki, niestety, stracił smak i głębię. Można znaleźć inne temu podobne tekstowe uproszczenia lub błędy w tłumaczeniu. Wydaje mi się, że te powieści zostały przetłumaczone w pośpiechu, z powodów koniun- kturalnych, a nie z prawdziwego zainteresowania.
A jak ogólnie odbierana jest w Niemczech
literatura polska? Jacy pisarze są tu popularni? Kiedyś czytano w Niemczech Nurowską – a nikt
w Polsce jej nie znał. Dziś może już wyszła z mody, nie wiem. Popularni teraz są Stasiuk i Tokarczuk. I może Masłowska. Ale to w zasadzie niewiele zna- czy. Świętej pamięci Reich Ranicki w słynnym kwar- tecie literackim, w 2000 roku podczas targów książki we Frankfurcie, kiedy Polska była gościem i tema- tem głównym – pomylił nazwiska autorek, tytuły ich książek, streszczał nie te utwory, o których była mowa, itd. Nikt tego nie zrozumiał ani nie zauważył w Niemczech. Ale jak zwykle po tym programie, wszyscy kupili te książki, niezależnie od tego, co tak zwany „papież literatury” o nich powiedział. Autorki- Polki jednak czuły się niemile dotknięte, obrażone, bo nie zrozumiały mechanizmu współdziałania mediów z rynkiem. Niemcom, jeśli chodzi o tematy polskie, w dalszym ciągu brakuje wrażliwości, ciekawości, empatii. Ostatnio powstała w Berlinie kawiarnia o nazwie
„Katulki z Bzem” (sic!). Nawiązuje do poematu Tomasza Różyckiego pt. Dwanaście stacji. Wbrew pozorom i mimo że sporo Polaków od wieków żyje w tym mieście, kawiarnię „Katulki z Bzem” w Berlinie założyli Włosi. Oni widocznie lepiej od Niemców zro- zumieli wyrafinowany smaczek tego słowa – bo zostawili go w oryginale, po polsku. Słowo Katulki brzmi zagadkowo – i taka jest intencja autora: „Kto nie jadł katulki, nic nie wie o życiu” (Dwanaście stacji). Tłumacz chciał dobrze i szukał niemieckiego odpowiednika. W przekładzie owo zdanie brzmi tak: „Wer nie eine Kuller aß, der hat vom Leben nicht gekostet.” (Zwölf Stationen). Niefart jak z Jaskółką
stycznia w Warszawie zmarł Tadeusz Konwicki jeden z najwybit-
Page 1 |
Page 2 |
Page 3 |
Page 4 |
Page 5 |
Page 6 |
Page 7 |
Page 8 |
Page 9 |
Page 10 |
Page 11 |
Page 12 |
Page 13 |
Page 14 |
Page 15 |
Page 16 |
Page 17 |
Page 18 |
Page 19 |
Page 20 |
Page 21 |
Page 22 |
Page 23 |
Page 24 |
Page 25 |
Page 26 |
Page 27 |
Page 28 |
Page 29 |
Page 30 |
Page 31 |
Page 32 |
Page 33 |
Page 34 |
Page 35 |
Page 36 |
Page 37 |
Page 38 |
Page 39 |
Page 40 |
Page 41 |
Page 42 |
Page 43 |
Page 44