PROSTO I Z UKOSA Jak w serialu…
Z dowcipem często było tak, że gdy komuś udało się wymyślić coś śmieszne- go, to ktoś inny chciał go koniecznie przebić. Efekt bywał różny, bo sztuka nie zawsze się udawała, ale w ten sposób powstawały cykle dowcipów i rodzili się bohaterowie serii. Bohater serii bardzo często służy zaś wyśmianiu dokucz- liwych zjawisk, niepożądanych cech. Jest jak ten „kozioł ofiarny”, którego przeprowadzano przez ludzkie osady, a mieszkańcy nakładali nań wszystkie swoje przewiny i strapienia, zaś on z tym bagażem był później z osady wyga- niany. Bohater dowcipu, a w szczególności bohater serii, magazynuje w sobie wszystko, co nas drażni. Choć często służy też zabawie absurdalnej. A cza- sami jest super bohaterem, który załatwia za nas to, czego sami nie potra- fimy. Bezwzględnie jedna rzecz jest w tym wszystkim nadrzędna: dobra, relaksująca zabawa. Czas na egzemplifikację.
Seria dowcipów o Chucku Norrisie apoge-
um popularności ma już chyba za sobą, ale przypomnijmy: „Tylko Chuck Norris potrafi do- ładować telefon komórkowy, pocierając nim o swoją brodę. Za połączenia płaci, fotogra- fując banknot 10 dolarowy.”Chuck Norris był najpierw tzw. „bohaterem masowej wyobra- źni”, zanim stał się bohaterem dowcipów. Podobnie w latach sześćdziesiątych XX wieku było z Zorro. Serial telewizyjny stworzył serial dowcipowi. Oto przypomnienie:
Don Diego De La Vega – czyli Zorro – udał
się któregoś wieczora do pięknej kobiety – niestety, zamężnej. Oczywiście pod nieobec- ność jej męża. Z grzbietu swego niezwykle mądrego konia imieniem Tornado wspiął się wprost na balkonik sypialni na pierwszym piętrze. Wcześniej jednak poinstruował swe- go rumaka następująco: - Ty tu stój i czekaj na mnie. Ale gdyby
wracał jej mąż, to zarżyj głośno, żebym zdążył uciec i wskoczyć prosto na siodło i pamiętaj, natychmiast w nogi! - Dobrze – odparł koń, jak na mądrego
i dobrze wychowanego rumaka przystało. Po pół godzinie miłosnych igraszek nagle
rozległo się pukanie do drzwi. Zorro, nie zas- tanawiając się wiele, zgarnął swoje ubranie i wyskoczył z balkonu, zaś jego kochanka otwarła drzwi mężowi. Jakież było jej zdumie- nie, gdy za drzwiami ujrzała Tornado, który rzekł: - Proszę powiedzieć Zorro, że będę czekał
na niego w sieni, bo zaczęło strasznie lać… Innym bohaterem w tamtych latach był
niejaki Speedy Gonzales – postać wyjęta z popularnego przeboju. Jednak nie zacytuję, bo to dowcipy bardzo nieprzyzwoite, a tę tematykę omawiałem już w tym miejscu i to obszernie. Tego rodzaju postaci zawadiackich, zwa-
riowanych żartownisiów, radzących sobie ze wszelkimi przeciwnościami lub, wręcz przeci- wnie, będących przysłowiowymi „ofiarami losu”, znamy od starożytności po współczes- ność, poprzez średniowiecze i czasy nowożyt- ne. Albo są uosobieniem czegoś, co chcieli- byśmy osiągnąć, ale jest to niemożliwe, albo są jeszcze większymi fajtłapami niż my. Ich głównym zadaniem jest poprawianie naszego samopoczucia. Stąd narodziły się te wszystkie arlekiny i sowizdrzały, mające zawsze znako- mite rozwiązania i rady.
Gdy kogo zgaga pali albo boli gardło, Całuj babę w półdziałko, co się nie utarło.
- doradzał XVII wieczny sowizdrzał. Współczesność dołożyła nowych bohate-
rów serii. Jest wśród nich – i to na poczesnym miejscu – „mały Jasio”. Uosobienie szczerej naiwności, głupoty w najczystszym stanie. W lokalnym, śląskim wydaniu, miejsce „małe- go Jasia” zajął „mały Alojzik”. Kiedy Alojzik miał iść pierwszy raz do szkoły, ojciec go pouczył następująco: - Suchej Alojziczku, bez piyrszy miesiónc
w szkole „rżnij gupa”. A potym pokoż, co poradzisz. Zoboczysz, jak się bydóm radować, że robisz postympy…
Z kolei mały Jasio pierwszego września
podniósł straszny lament: - Ja nie chcę iść do szkoły, ja nie lubię
szkoły! Dzieci nie lubię! Dzieci mnie nie lubią! Nie pójdę do szkoły!!! Na to zareagowała mama: - Jasiu! Dość tego!!! Musisz iść do szkoły
i to z dwóch powodów, po pierwsze, masz już 40 lat, a po drugie
szkoły… Potem pojawił się „mały Jasio-monstrum”.
Łączył on cechy dotychczasowe z „czarnym humorem”. Na przykład:
- Mamusiu, a dzieci mówią, że ja mam taką
strasznie dużą głowę. A ja nie chcę mieć takiej strasznie dużej głowy! - Ależ Jasiu, wcale nie masz dużej głowy.
Masz śliczną, małą główkę. A teraz przestań już marudzić, tylko weź berecik i przynieś w nim ziemniaków z piwnicy.
- Mamusiu, a dzieci mówią, że ja mam takie
strasznie długie zęby. A ja nie chcę mieć takich strasznie długich zębów! - Ależ Jasiu, wcale nie masz długich zębów.
Masz śliczne, małe ząbki. A teraz nie mów już tyle, bo podłogę rysujesz zębami…
Zwróćcie państwo uwagę na powtarzal-
ność formy. To także cecha dowcipów z serii. Tak było w dowcipach z „babą u lekarza”, które pojawiły się w latach siedemdziesiątych XX wieku. Bodajże pierwszy z tej serii był ten dowcip.
KONTAKTY | 40 | KONTAKTY – jesteś dyrektorem tej
Przyszła baba do lekarza i lekarz pyta: - Co pani jest? - Sprzątaczka – odpowiedziała baba.
No i poszło! I było coraz absurdalniej. Cze-
góż to nie wymyślano i gdzie tego babie nie wtykano: betoniarka na plecach, żarówka w zębach, piła tarczowa w… no właśnie. Baba z żabą na głowie, baba pokrzywiona, baba pod biurkiem. Po prostu parada absurdu a czasem – i tak bywało – złego smaku. Ubocznym efektem tej serii stała się inna, pod hasłem: 100 pacjentów na godzinę.
- Panie doktorze, na wczasach coś
złapałem. Czy to przejdzie? - Tak, na żonę i dzieci. Następny proszę!
- Panie doktorze, gdy piję herbatę, to boli
mnie oko… - Wyjąć łyżeczkę ze szklanki. Następny
proszę!
- Panie doktorze, wszyscy mnie ignorują… - Następny proszę!!! Ta seria stała się odpowiedzią na czasem
nieodpowiedzialne zachowania lekarzy. Dowcipów uzbierało się ponad 100 i seria umarła w obliczu przemian systemowych w Polsce. Za to pojawiła się blondynka, uni- wersalna, kosmopolityczna, światowa, a na- wet wielkoświatowa postać będąca kwint- esencją głupoty dotychczasowych „mistrzów intelektu”: milicjantów, „trepów” – czyli woj- skowych, wariatów, różnych małych i dużych Jasiów. Ponad 20 lat temu pytano:
- Jak blondynka robi konfitury? - Obiera pączki…
Źródłem pomówienia blondynek o głupotę
były amerykańskie filmy i ich jasnowłose bohaterki. Ta seria także nieco spowszedniała i przykurzyła się. Podobnie, jak serie tzw. „szczytów”, „bajeczek”, „gry półsłówek”, „epitafiów” itp., itd. Kilka lat temu, na fali no- wego feminizmu, pojawiła się seria dowcipów o mężczyznach. Wykpiwała tzw. „maczyzm”, przemądrzalstwo, niedostatki w higienie, obsesje erotyczne. Ale po niektóre szczegóły z tych serii sięgniemy w następnych rozdzia- łach naszej opowieści o „najwyższej subli- macji ludzkiego śmiechu”, jak określił dowcip Tadeusz Boy Żeleński.
Jurek Ciurlok "Ecik"
Page 1 |
Page 2 |
Page 3 |
Page 4 |
Page 5 |
Page 6 |
Page 7 |
Page 8 |
Page 9 |
Page 10 |
Page 11 |
Page 12 |
Page 13 |
Page 14 |
Page 15 |
Page 16 |
Page 17 |
Page 18 |
Page 19 |
Page 20 |
Page 21 |
Page 22 |
Page 23 |
Page 24 |
Page 25 |
Page 26 |
Page 27 |
Page 28 |
Page 29 |
Page 30 |
Page 31 |
Page 32 |
Page 33 |
Page 34 |
Page 35 |
Page 36 |
Page 37 |
Page 38 |
Page 39 |
Page 40 |
Page 41 |
Page 42 |
Page 43 |
Page 44