search.noResults

search.searching

dataCollection.invalidEmail
note.createNoteMessage

search.noResults

search.searching

orderForm.title

orderForm.productCode
orderForm.description
orderForm.quantity
orderForm.itemPrice
orderForm.price
orderForm.totalPrice
orderForm.deliveryDetails.billingAddress
orderForm.deliveryDetails.deliveryAddress
orderForm.noItems
PROSTO Z UKOSA ACH, TEN NASZ STYL! ACH, TEN NASZ SZNYT!


Sądząc po ilości programów telewizyjnych poświęconych napełnianiu naszych układów pokarmowych najróżniejszymi różnościami z kuchar- kami i kucharzami odgrywającymi role superbohaterów, superstars, superwoman, supermen i w ogóle super, to centralny ośrodek decy- dujący o istocie naszego jestestwa przesunął się z najwyższej części naszych wyprostowanych sylwetek gdzieś poniżej splotu słonecznego.


Może to i lepiej, bo tam jest bezpieczniejszy. W końcu wygodniej być gdzieś pośrodku, niż na jakiejś szpicy; wygodniej, bezpieczniej i prak- tyczniej. Niejedna kariera by o tym świadczyła. Tymczasem poza ekranową, kariera niektórych spośród tych super... coś tam nieraz się sypnę- ła. Szczególnie jednej takiej super, która w Ka- towicach aż dwa razy próbowała, a jakoś nicze- go dobrego nie wysmażyła. Nie po raz pierwszy okazuje się, że prawda życia i prawda ekranu to dwie zupełnie, ale to całkiem różne sprawy. Szczególnie na talerzu, który na ekranie tylko widać, a w życiu jeszcze czuć. A czucie jest ważniejsze, o czym świadczyłaby też światowa kariera knajp, w których tylko czuć, a niczego nie widać – no chyba, że się ma noktowizor. Ale noktowizory ma tam tylko obsługa; klienci pozo- stają ślepi jak dania, które spożywają. Choć to, z czego te dania zrobiono, czasami wcześniej widziało. Nie wszystko, rzecz jasna. Zresztą są takie dania, które znakomicie smakują i pachną, ale lepiej ich nie widzieć i nie wiedzieć z czego powstały – pod warunkiem, że nie próbują nam uciec z talerza. Ale nie o wyszukane egzotyki mi dzisiaj chodzi, lecz o kulinaria zwyczajne, pro- zaiczne, by nie rzec: trywialne.


intensywne podróżowanie, bo to najpierw Wiel- kanoc, a potem wakacje. Choć i na co dzień jesteśmy niezwykle mobilni. Jesteśmy do tego stopnia mobilni, że potrafimy zatkać każdą au- tostradę. Z taką po 10 pasów w każdą stronę też by się nam udało. Jest tu oczywiście pewna we- wnętrzna sprzeczność, bo gdy już tę autostradę uda nam się zatkać, to jakby mobilni jesteśmy mniej. Przypomina to nieco dowcip o więźniach z jednej celi. Jeden z nich stale chodził, a dru- giego to denerwowało. Nie chciał jednak reago- wać zdecydowanym żądaniem zaprzestania spaceru po celi, więc rzucił tylko: „Słuchaj no! Ty myślisz, że jak chodzisz, to nie siedzisz???” Na autostradzie (zatkanej) pytanie powinno brzmieć: „Czy gdy stoimy to nadal jedziemy???” Tylko że w ten sposób podważylibyśmy sens tej naszej mobilności, a przynajmniej sporą jego część. Ale miało być o kulinariach!


czasem trzeba coś zjeść. W naszym wspaniale rozwijającym się kraju rozkwit gastronomii przy- drożnej jest faktem i już. Na szczęście mamy za sobą grille na parkingach, serwujące kiełba- sę o barwie takiej, iż można by pomyśleć, że ona z trawy a nie z mięsa. W barach przydroż- nych Mazowsza, czy ziemi świętokrzyskiej od niedawna serwują kawę z ekspresu w miejsce „plujki po turecku” – przynajmniej w większości z nich. Oczywiście na życzenie „plujkę” też za- parzą – niektórzy to uwielbiają, bo mają co robić w dalszej drodze; takie plucie drobinami kawy spomiędzy zębów jest znakomitym panaceum na nudę za kierownicą. Chociaż na tę ostatnią na polskich drogach raczej narzekać nie ma po- wodu. Wróćmy jednak do posilania się w podró- ży.


szych trudności. Trudność natomiast jest z wy- borem miejsca i menu. Otóż ludzie, którzy nie gustują w stylach rustykalnych, mogą mieć pro- blem, bo jak kraj długi i szeroki, przy drogach stoją wiejskie chaty, chatynki, chałupy, a nawet całe dworzyszcza kryte słomą, trzciną, gontem dartym i rżniętym i tylko eternitu tudzież podwój- nej papy na lepiku, charakterystycznych jeszcze niedawno dla wiejskich domostw – brak. No tak; ale papa i eternit to już byłaby nowoczesność,


Obecnie nie ma już z tym najmniej- Otóż w podróży, jaka by ona nie była, Już wkrótce rozpocznie się sezon na


a tu idzie o archaiczny prymityw, a właściwie jego naśladownictwo. Też prymitywne, lecz nie tyle w sensie materialnym, co intelektualnym. Bo wybudowanie sporego budynku restauracyj- no-hotelowego z całkiem współczesnych ma- teriałów, a potem pokrycie go bierwionami, by udawał dwu- a nawet trzy- piętrową kurną chatę z solarami na strzesze, jest według mnie jakąś aberacją estetyczną i intelektualną. Przewagę na szlaku polskich chat przydrożnych z wyżer- ką ma styl podhalański, którego szczególną koncentrację daje się zauważyć na Mazowszu, Mazurach i wybrzeżu Bałtyku oraz przy drodze z Katowic do Warszawy, w stylizacji o jakiej twórcy „stylu zakopiańskiego”, Stanisławowi Witkiewiczowi, nawet się nie śniło. I pewnie, gdyby zmartwychwstał i to zobaczył, ponow- nie umarłby natychmiast na zawał, udar albo ze śmiechu. We wnętrzach tych przybytków bywa różnie - i z wystrojem, i z kuchnią. Bywa, że w takim wnętrzu piętrzą się atłasowe fałdy obrusów, serwet, serwetek, koronki i udające srebro błyszczące metale – wszystko w nad- zwyczajnym nadmiarze i rzeczy pomieszaniu. Bywa też, że wystrój konsekwentnie trzyma się zewnętrznej stylizacji. Zatem ławy i stoły z gru- bych dech na balach, zachowujące krzywiznę pni, z których powstały, nie pozwalające ani wy- godnie usiąść, ani się przysunąć czy odsunąć. Zaś wokół „barok podwórkowy”, czyli wszelkie sprzęty z wiejskiego obejścia. Tylko dlaczego także te z chlewów, stajni, obór i stodół??? Czy stylizatorzy alla rustica uważają, że spożywanie żuru pod cepem wiszącym nad głową poprawi smak potrawy? A widok świńskiego koryta przy- sporzy doznań, bez których bylibyśmy ubożsi? Ba! Już nawet w takich korytach jedzenie bywa serwowane. Dobrze, że chociaż w dziedzinie sanitariatów stylizacja nie poczyniła znaczą- cych postępów. Choć nie zdziwię się, gdy kiedyś, gdzieś, zamiast wskazówki: „do WC”, zobaczę: „Za stodołę”. Albo: „Do kartofli”. A za- miast papieru toaletowego będą wiechcie sło- my.


Skąd te dziurki w serze?


Do baru wszedł klient i przy kontuarze popro- sił o kanapkę z serem szwajcarskim. Po chwili barman odebrał z kuchni zamówienie i podał klientowi. Ten spojrzał i stwierdził, że bułeczka, owszem, jest posmarowana masłem jak należy, ale sera ani śladu. Zwrócił więc uwagę barma- nowi: - Ale kanapka miała być z serem szwajcar- skim…


- No i taka jest – odparł barman. - Ale tu nie ma sera! - Ależ jest, tylko że to jest ser szwajcarski z wyjątkowo wielkimi dziurami, a panu trafiła się sama dziura…


Za naukę przyjdzie płacić…


W pewnej restauracji klient składa zamówienie: - A czy macie kawior? – pyta kelnera. – Bo wie pan, tyle słyszałem o tym specjale, więc trzeba by choć raz spróbować, bo jeszcze nigdy dotąd go nie jadłem… - Co pan powie! – dziwi się kelner – Nigdy! W ta- kim razie oczywiście mamy kawior…


Adekwatność…


Klient, bez patrzenia w kartę dań, zamówił do razu specjalność zakładu. - To będzie „sznycel po zbójnicku” z dodatkami – poinformował go kelner.


KONTAKTY 37 | KONTAKTY | Jurek Ciurlok „Ecik”


- Dobrze – zgodził się klient – a dlaczego nazy- wa się „po zbójnicku”? - Wie pan – z ociąganiem zaczął kelner – może nie rozmawiajmy o tym teraz, ale przy płaceniu rachunku wszystko się wyjaśni…


Kompatybilność…


W restauracji serwującej dania z dziczyzny klient poprosił o danie z bażanta. - Niestety, dzisiaj nie mamy bażanta – poinfor- mował kelner. - W takim razie – zaczął zastanawiać się klient – może poproszę kurczaka. - Z przykrością muszę powiedzieć, że kurcza- ków też nie mamy. Gdyby były kurczaki, byłyby też bażanty…


Klient nasz pan…


Pewien lekarz podczas podróży wszedł do przydrożnej knajpki. Było w niej całkiem pusto, a znudzony kelner drzemał w kącie. Na widok klienta podniósł się niechętnie i ociężale, jakby mu coś sprawiało ogromny dyskomfort. Lekarz przyglądał się temu uważnie i zapytał: - Czy ma pan może hemoroidy? - Nie jestem pewien – odparł kelner. – W karcie dziś nie ma, ale zapytam w kuchni czy są…


Prosimy o precyzję


- Panie kelner – wrzeszczy klient – w zupie, któ- rą mi pan podał, pływa mucha!!! - Co za bzdury pan wygaduje – oburzył się kel- ner – przecież to nie możliwe! Przecież muchy nie potrafią pływać, muchy fruwają!


Z MĄDROŚCI ŻYDOWSKICH


Do przedwojennego Funduszu Bezrobocia we Lwowie zgłosił się po zasiłek pewien Żyd, przy- były z dalekiej prowincji. Urzędnik starał się wy- badać, czy przypadkiem nie był to naciągacz. - Kim pan jest z zawodu? - Ja poluję na dzikie zwierzęta: lwy, tygrysy, pantery…


- O, to ciekawe… A gdzie pan mieszka? - W Dziubałówce Dolnej… - Ale tam nie ma takich zwierząt! - No właśnie! I dlatego ja jestem bezrobotny i muszę prosić o zasiłek…


MYŚLI WIELKICH, MĄDRYCH, NIE ZAWSZE ZNANYCH…


Największy heros nie jest w stanie dorównać odwagą pierwszemu lepszemu anonimowi…


Page 1  |  Page 2  |  Page 3  |  Page 4  |  Page 5  |  Page 6  |  Page 7  |  Page 8  |  Page 9  |  Page 10  |  Page 11  |  Page 12  |  Page 13  |  Page 14  |  Page 15  |  Page 16  |  Page 17  |  Page 18  |  Page 19  |  Page 20  |  Page 21  |  Page 22  |  Page 23  |  Page 24  |  Page 25  |  Page 26  |  Page 27  |  Page 28  |  Page 29  |  Page 30  |  Page 31  |  Page 32  |  Page 33  |  Page 34  |  Page 35  |  Page 36  |  Page 37  |  Page 38  |  Page 39  |  Page 40